Gdyby kazano mi opowiedzieć się po stronie Frakcji Torebek lub Frakcji Butów zdecydowanie poparłabym tę pierwszą. Nie chodzi o to, że jeśli chodzi o buty, to mogłabym chodzić na bosaka, ale po prostu ich kupowanie jest dla mnie męczarnią. Z kolei w przypadku torebek nieustannie walczę z sobą, żeby nie kupić kolejnej – z pełną świadomością, że absolutnie zbędnej, bo lata ćwiczeń praktycznych w tym obszarze jasno pokazują, że z wielu posiadanych modeli i tak potem korzystam z jakichś trzech czy pięciu. Jakiś czas temu doszłam do jakże odkrywczego wniosku, że jednak można pogodzić wodę z ogniem i „mieć wszystko”, czyli dostęp do wielu torebek naraz i zawsze i pod ręką: można sobie kupić o nich książkę.
Książkę zatytułowaną po prostu „Bags” autorstwa Claire Wilcox kupiłam już dosyć dawno, ale wciąż inne książki stawały na przeszkodzie tej lekturze. Ostatnio poczułam się jednak na torebkowym głodzie i przeczuwając, że zbliża się moment, kiedy grozi mi, że stanę się posiadaczką kolejnej Absolutnie-Zbędnej-Ale-Jakże-Pięknej-Torebki sięgnęłam po „Bags” w nadziei, że zadziała jak antidotum.
Już patrząc na samą okładkę pomyślałam sobie, jak miło byłoby mieć taką pasiastą kopertówkę (bo w paski jeszcze torebki nie mam – chyba….). Ta ze zdjęcia jest autorstwa niejakiej Madame Crystal i została pokryta sztucznym jedwabiem. Do kompletu do torebki jest chusteczka na szyję z tego samego materiału. Do tej pory nie zwracałam uwagi na to, że można tworzyć tego rodzaju komplet: torebka plus apaszka, raczej automatycznie (choć jakże przebrzmiale) od razu przychodziły mi do głowy komplety z gatunku torebka plus buty. Okładkowe zdjęcie wykonał John French i zostało umieszczone w majowym numerze Harper’s Bazaar w 1953 roku.
Jednak kopertówki mają tę paskudną wadę, że trzeba je trzymać w dłoni, co może i ładnie wygląda, ale średnio sprawdza się w praktyce. Wiosnolatem mogę ją co prawda wrzucić do koszyka na rowerze, ale jesieniozimą, gdy trzeba kopertówkę trzymać w łapie, wolę zdecydowanie torebkę na długim pasku, która pozwala dłoniom skryć się w kieszeniach.
Wilcox pisze, że takie właśnie torebki – z długim paskiem na ramię – kojarzone są najczęściej z okresem drugiej wojny światowej, co było podyktowane względami praktycznymi: taką torebkę przewieszoną przez ramię po prostu wygodniej się nosiło. Jednak nie jest to wymysł czasów wojennych: pierwsze torebki noszone na pasku na ramieniu pojawiły się w późnych latach 30-tych XX wieku i były pomysłem samej Elsy Schiaparelli.
Cofając się do czasów sporo wcześniejszych, bo do wieków XVI i XVII, torebki spełniały również rolę osobistych perfum. Te czasy nie sprzyjały higienie osobistej, więc mocno naturalne i wielodniowe zapachy ciała były częścią życia arystokracji. Radzono sobie w ten sposób, że perfumowano wiele przedmiotów codziennego użytku, jak np. chusteczki czy rękawiczki, ale również torebki. Poza poprawianiem jakości wdychanego powietrza (no powiedzmy, że to pomagało: mieszanka niemytych ciał i słodkich zapachów suszonych kwiatów… nie, dziękuję), takie perfumowane torebki (nazywane „swete bagges”) służyły także jako środki dezynfekujące i odstraszające różnego rodzaju robale.
Ciekawostką była też dla mnie informacja, że w XVIII i XIX wieku kolorem miłości nie był wcale czerwony, a zielony. Panna mogła ofiarować upatrzonemu kawalerowi portfel w tymże kolorze i wszystko było jasne – tak, jak to zrobiła Becky Sharp, bohaterka książki „Targowisko próżności” z 1848 roku.
Kiedyś pisałam na blogu o torebkach, które mają wbudowaną lampkę i chyba już też wspominałam, że pomysł to wcale nienowy. Niejaki pan Dunhill wymyślił już takie rozwiązanie w 1922 roku: po otworzeniu zaprojektowanej przez niego torebki „Lytup” zapalała się w niej lampka. „Jest to nieocenione w taksówce, w której światło jest przyćmione”: tak zachwalał torebkę magazyn Tatler w maju 1922 roku.
I tak błąkając się po historii torebek od średniowiecza do czasów współczesnych mój torebkowy głód nieco zmalał. Oczy nacieszone, a nawet conieco zostało w głowie. Pod względem ilustracji książka z amsterdamskiego Muzeum Torebek jest jednak o wiele lepsza, ale dla tych, którzy chcą nie tylko oglądać, ale i czegoś się dowiedzieć, publikacja Wilcox będzie lepszym wyborem.
Myślę, że lektura opanuje moje torebkowe żądze mniej więcej do soboty. Jakkolwiek nierówna to walka, a przegrana tuż tuż, to przecież bez walki się nie poddam ;)
* * *
Wyczytane: Claire Wilcox „Bags” (2008), wydawnictwo Victoria & Albert Museum